Gdy 16 sierpnia 1947 roku znalazłam się w zrujnowanym wojną Kostrzynie, było tu pusto, ponuro, szaro i smutno. Ale już wtedy, dla wszystkich których los rzucił w to rumowisko, przystanią otuchy i nadziei był mały kościółek, wyremontowany zaledwie rok wcześniej ze zniszczeń wojennych rękami polskich kolejarzy i żołnierzy. To w jego skromnych murach klękaliśmy przed umieszczonym nad ołtarzem obrazem z napisem "Jezu ufam Tobie", prosząc Boga o hart ducha, potrzebny do wytrwania w wyjątkowo trudnych kostrzyńskich warunkach.
Przez pierwsze lata po zakończeniu wojny, gdy cały kraj leczył wojenne rany, w Kostrzynie poza funkcjonowaniem stacji kolejowej i rozbiórką ruin, nic się właściwie nie działo. Miasto skazane było na nieistnienie. Szansę stworzyła dopiero decyzja rządu polskiego podjęta w 1956 roku o odbudowie zniszczonej i zdewastowanej fabryki celulozy. Za sprawą fabryki remontowano niektóre nadające się do odbudowy domy mieszkalne, a pod koniec lat 50. minionego wieku rozpoczęto budowę nowych bloków mieszkalnych dla załogi fabryki. Miasto zaczęło się zaludniać, a warunki bytowe poprawiały się z roku na rok. Tylko odpowiedniego kościoła wciąż brakowało, gdyż ówczesne, niechętne Kościołowi władze, nie udzielały zezwolenia na lokalizację świątyni. O otrzymanie prawa do odbudowy ruiny "Friedenskirche" (Kościoła Pokoju) lub zezwolenia na budowę nowego kościoła w tym mieście, zabiegali usilnie przez długi czas kolejni księża proboszczowie i osoby świeckie. Zgodę władz na budowę kościoła udało się uzyskać dopiero w pierwszej połowie ósmej dekady minionego stulecia. A potem nadszedł czas ogromnej pracy związanej z budową świątyni - w warunkach barier reglamentacyjnych, kryzysu i stanu wojennego.
Na przestrzeni wieloletniej działalności dziennikarza-amatora, poruszałam niejednokrotnie na łamach lokalnej (i nie tylko lokalnej) prasy tematy związane z życiem religijnym mieszkańców Kostrzyna, a ostatnio tematyka ta znalazła się także w rozdziałach moich książek "Kostrzyńskie Klimaty" i "Kostrzyńskie Dekady 1960-2010". Doszłam jednak do wniosku, że materiał zawarty w tych opracowaniach należałoby poszerzyć i utworzyć samoistną pozycję, poświęconą w całości kostrzyńskim świątyniom. I tak powstawać zaczęła niniejsza książka.
Pragnę podkreślić, że opracowanie które przekazuję do rąk Czytelnika, nie jest ani kroniką, ani monografią, a jedynie - podyktowaną potrzebą serca - opowieścią, wiodącą śladami dziejów i ścieżkami wspomnień. Stąd pojawiają się w tekście także osobiste refleksje. Jako osoba świecka, ale świadek wielu wydarzeń, starałam się szczególnie o zobrazowanie wysiłku, włożonego w ożywianie życia religijnego w zrujnowanym Kostrzynie po drugiej wojnie światowej, ze szczególnym uwzględnieniem trudu, jaki towarzyszył wznoszeniu w naszym mieście pierwszego w Diecezji Gorzowskiej, budowanego po wojnie od podstaw, kościoła p.w. NMP Matki Kościoła, w kontekście klimatu, jaki tej inwestycji towarzyszył.
Czy i w jakim stopniu mi się to udało? - ocena należy do Czytelnika.
Z nadzieją, że ta skromna książeczka spotka się z życzliwym przyjęciem i stanie się przyczynkiem do utrwalania dziejów naszego miasta,
pozostaję z szacunkiem
Alicja Urszula Maria Kłaptocz