Wydrukowane na okładce Gazety Kostrzyńskiej nr 36 wielkimi literami słowo AFERA winno nas właściwie cieszyć - sygnalizuje rangę, jaką zyskała sobie w ostatnich latach tematyka promocji turystycznej i w ogóle przyszłości kostrzyńskiej Starówki. Niestety, próżno w artykule p. Martynowicz doszukiwać się, na czym rzekoma afera miałaby polegać, natomiast jego treść niedwuznacznie sugeruje złą wolę Miasta, wręcz złośliwe niweczenie wysiłków lokalnego przedsiębiorcy. Zanim wyjaśnimy, dlaczego uważamy podobną ocenę za pozbawioną podstaw, zaznaczmy, że podmiotem, który skazany jest na stałe kontakty z p. Ahrendtem nie jest Urząd Miasta lecz samodzielna jednostka organizacyjna - Muzeum Twierdzy Kostrzyn. Z tej przyczyny to właśnie nasza placówka czuje się zobowiązana zająć w tej sprawie stanowisko.
Zacznijmy od wyjaśnienia kwestii najprostszej. Chodzi o dwa różne wyróżnienia. Miasto otrzymało mianowicie certyfikat "Perła w Koronie województwa lubuskiego 2011" za markę "Kostrzyńskie Pompeje", której używa od lat bodajże 12, podczas gdy p. Ahrendt zajął drugie miejsce w regionalnym konkursie na najlepszy produkt turystyczny, kwalifikując się tym samym do rywalizacji w skali ogólnopolskiej. Tam - już pozbawiony niezbędnego wsparcia Miasta - poległ, zyskując 2,1% głosów internautów i wyrządził nam przy okazji niepowetowane straty, gdyż "spalił" definitywnie nasz produkt na szczeblu krajowym, którego po raz kolejny do konkursu zgłosić raczej nie będziemy mogli (a zamierzaliśmy tak uczynić po ukończeniu wielomilionowej inwestycji na Bastionie Filip i Brandenburgia, co zwiększyłoby znacząco nasze szanse na sukces). Posłużył się przy tym marką niemal identyczną: "Spacer po Kostrzyńskich Pompejach". Jeśli tego ostatniego posunięcia nie oprotestowano, uczyniono tak jedynie dlatego, że wiadomość o nagrodzeniu p. Ahrendta powzięto na krótko przed wyjazdem na konferencję, w której toku rozdano wyróżnienia, przy czym nikt z UM nie zdawał sobie sprawy, jak p. Ahrendt pozwolił sobie nazwać "swój" produkt.
Wyjaśnijmy przy okazji, że to nie wiceburmistrz, przewodniczący RM i dyrektor Muzeum towarzyszyli p. Ahrendtowi w drodze na uroczystość wręczenia nagród w Zielonej Górze, lecz to on towarzyszył im, korzystając z uprzejmie udostępnionego mu środka transportu - prosilibyśmy na przyszłość o bardziej precyzyjne dobieranie sformułowań. Pozostawiamy ocenie Czytelnika, czy przedstawiciele Miasta zgodnie z sugestią autorki artykułu winni byli zareagować natychmiast, np. żądając, by p. Ahrendt zwrócił dyplom, i prowokując tym samym publiczną karczemną awanturę - każdy kto zna charakter p. Ahrendta i miał okazję się z nim w jakiejś sprawie spierać (a jest takich niemało), zdaje sobie sprawę, jak mogłoby to wyglądać. Stwierdzenie, że na drugi dzień próbowano po cichu odebrać nagrodę firmie Tourist-Information również nie odpowiada prawdzie - chyba że uznać, że oficjalne protesty skierowane do Loturu to działania zakulisowe...
Można oczywiście twierdzić, że "Spacer po Kostrzyńskich Pompejach" to nie "Kostrzyńskie Pompeje", podobnie jak spotykana przed laty na bazarach marka adibas nie ma przecież nic wspólnego ze znanym producentem sprzętu sportowego, ot przypadkowa zbieżność 5 liter... Zapewne z prawnego punktu widzenia jest to argumentacja bez zarzutu. Pozostaje nam życzyć jej zwolennikom, by przydarzyło im się to co nam, by ktoś równie bezczelnie przywłaszczył sobie owoce ich wysiłków. P. Ahrendtowi sugerujemy pójście na całość i zgłoszenie w przyszłym roku na konkurs produktu "Kostrzyński Przystanek Woodstock". Wprost nie posiadalibyśmy się z radości, gdyby coś podobnego przyniosło realne, jak najdotkliwsze straty Lubuskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej Lotur, która nie dostrzegła w całej sprawie problemu, uznając, że nasz protest jedynie szkodzi lepszemu usieciowieniu produktu.
Co do usieciowienia, to rzeczywiście nasza filozofia działania opiera się na założeniu, że trzeba wykorzystać energię dopływającą z zewnątrz, nie przeszkadzać w inicjatywach, które na dłuższą metę służą promocji Starego Miasta, nawet jeśli nie przynoszą one natychmiastowych wymiernych korzyści. W międzyczasie współpracowaliśmy z kilkunastoma partnerami, pośród których p. Ahrendt jest bodajże najmniej znaczącym, co więcej jego oferta niczym szczególnym nie różni się od oferty innych przewodników, w tym i muzealnych. Nie widzimy więc najmniejszego powodu, by go wyróżniać, w szczególności przyznając mu prawo do wykorzystywania marki, której wymyślenie i wprowadzenie na rynek - pomijając już nawet stworzenie przesłanek do jej faktycznej eksploatacji (utrzymywanie terenu Starego Miasta w odpowiednim stanie) - zasługą p. Ahrendta bynajmniej nie jest. Uświadommy sobie po prostu, że np. nagłe zniknięcie p. Ahrendta marce "Kostrzyńskie Pompeje" w niczym by nie zaszkodziło, bo jest on z punktu widzenia rozwoju lokalnej turystyki zwykłą "częścią zamienną". Wyobraźmy sobie natomiast, co by było, gdyby Miasto i Muzeum zaniechały pielęgnowania terenu Starówki...
Upieramy się zatem przy twierdzeniu, że nie chodzi tutaj wcale o wykreowanie nowego, oryginalnego produktu turystycznego, bo jakichkolwiek istotnych innowacji w pomysłach p. Ahrendta dopatrzyć się nie sposób, lecz o próbę zdominowania lokalnego rynku usług turystycznych przez przywłaszczenie sobie najsilniej kojarzącej się z nim marki, i to przez podmiot, który nawet nie potrafi go w pełni i należycie obsłużyć. Sądzimy, że w najlepszym interesie p. Ahrendta jest jak najszybsze załagodzenie sporu. Jako stałego "rezydenta" Starego Miasta łączy go z nami coś więcej niż papierowe umowy. Systematycznie podkopując nasze zaufanie działa na szkodę zarówno swoich jak i naszych interesów. Zaznaczmy, że mamy różne doświadczenia ze współpracy z p. Ahrendtem i wbrew wizerunkowi "uciskanego przedsiębiorcy", który stara się on od pewnego czasu wykreować, możemy wskazać na wiele decyzji podjętych przez dyrekcję Muzeum, których był on niewątpliwie beneficjentem. Niestety, możemy również wskazać na wcale liczne przypadki, w których p. Ahrendt nie wywiązywał się ze zobowiązań wobec Muzeum, bądź robił to nieterminowo - w każdym razie nie jest on dla nas wymarzonym partnerem, co nigdy nie było w mieście tajemnicą. Żadna, nawet najbardziej okrzyczana propaganda p. Ahrendta nie zmieni faktu, że jesteśmy od niego w dziedzinie organizacji na Starym Mieście imprez, warsztatów, spotkań, oprowadzaniu wycieczek itp. po prostu o klasę lepsi, i że w niczym mu nie przeszkadzając, a jedynie obsługując gości, którzy nie chcą bądź nie mogą korzystać z jego nie najtańszych usług, rzeczywiście mimowolnie robimy mu konkurencję, i to pomimo, że chodzi o działalność z naszego punktu widzenia marginalną, ledwie dodatek do właściwych zadań naszej placówki. Nie przeszkadzało to p. Ahrendtowi publicznie, w siedzibie Muzeum, żądać, byśmy zapewnili mu uprzywilejowaną pozycję, np. zwalniając go z opłat pobieranych od innych przewodników, poza tym wielokrotnie dawać wyraz zapatrywaniu, że powinniśmy się podporządkować jego prywatnej strategii promocyjnej. Nie podzielamy tej opinii choćby z tego powodu, że mamy strzec interesu publicznego, a nie prywatnego p. Ahrendta. Poza tym samo porównanie liczby osób, który w minionym czasie korzystały z usług oferowanych przez Muzeum i przez p. Ahrendta jasno wskazuje, kto jest efektywniejszy. Obecnie, zważywszy na opinie o działalności p. Ahrendta, które do nas docierają, wolelibyśmy uniknąć łączenia nas w jakikolwiek sposób z jego osobą. Często bywa niestety inaczej. 6 listopada p. Ahrendt zaprosił turystów poprzez swoją stronę internetową na zwiedzanie Kostrzyna z przewodnikiem. Na miejscu zbiórki na kostrzyńskim dworcu się nie stawił, bawiąc w tym czasie na zamku w Köpenick, po czym ok. 20 zbulwersowanych osób (głównie z Berlina) przybyłych na Stare Miasto skierowało swe pretensje do... pracownika Muzeum. Udało się nam wprawdzie wyjaśnić, że nie mamy z p. Ahrendtem nic wspólnego, jednakże wrażenia z nieudanej wyprawy do Kostrzyna (staraliśmy się je zneutralizować organizując ad hoc zwiedzanie z naszym przewodnikiem) zawiedzeni turyści zabrali ze sobą. Być może takich sytuacji było więcej, trudno to zweryfikować, gdyż w ocenzurowanej księdze gości swojej strony internetowej p. Ahrendt zamieszcza wyłącznie pozytywne wpisy, o czy mogliśmy się osobiście przekonać.
Osobnego wyjaśnienia wymagałoby zamieszczone na końcu wspomnianego artykułu zdanie: Ale w naszym mieście wygląda na to, że nieważne, kto co robi, wystarczy aby miał właściwe nazwisko. Nie bardzo rozumiemy, co p. Martynowicz tutaj insynuuje i chętnie dowiedzielibyśmy się, o co, czy może o kogo właściwie chodzi. Jeśli już sugeruje się udział Muzeum lub Miasta w jakichś patologicznych praktykach czy nieczystej grze, trzeba tego dowieść, albo przynajmniej to uprawdopodobnić, inaczej uznać nam wypadnie, że chodzi o zwykłe pomówienie. Jest to o tyle dziwne, że p. Martynowicz poza tym zdaje się być osobą krytyczną, zauważając np., że w kwestii promocji walorów naszego Miasta [...] należałoby wiele zmienić i poprawić. Cieszy nas niezmiernie fakt, że ktoś obserwuje nasze poczynania. Oczekujemy jednak krytyki konstruktywnej, konkretnego wskazania, co się za owym "wiele" kryje, co Muzeum i Miasto winne uczynić, by lepiej wykonywać swoje zadania. Stwierdzić, że jest źle, jest bardzo łatwo, jednak samo w sobie w niczym nam to jeszcze nie pomaga. Określić, co należałoby zrobić, żeby było lepiej, jest znacznie trudniej. Wymaga to wiedzy i kompetencji, emocje nie wystarczą. Gotowi jesteśmy zatem do publicznej debaty, zakładamy również, że i inne osoby chętnie zabierające w tej sprawie głos w naszych lokalnych mediach mają konkretne pomysły naprawienia rzekomo tak złej sytuacji i potrafią wskazać realne rozwiązania, dzięki którym ta ulegnie poprawie. Pożądane byłoby w szczególności wskazanie, z jakich źródeł mielibyśmy owe pomysły sfinansować. Wyjaśnijmy tutaj, że najprostszym pomysłem na zwiększenie przychodów, a więc i możliwości działania naszej placówki, byłoby wyeliminowanie wszelkich prywatnych przewodników z terenu Starego Miasta. Z finansowego punktu widzenia podobny monopol leżałby niewątpliwie w interesie Muzeum. By uprzedzić wątpliwości, spieszymy z wyjaśnieniem, że nie ma przeszkód prawnych, by tak właśnie uczynić. Muzeum stale zmaga się z ograniczeniami finansowymi, nie wykluczamy więc, że i takie rozwiązanie okaże się konieczne. Ciekawe, co powiedziałby na to rzekomo przez nas uciskany p. Ahrendt?
Szkoda, że wciąż jeszcze znajdują się osoby, które nie podejmując nawet próby skonfrontowania twierdzeń p. Ahrendta z rzeczywistym stanem rzeczy gotowe są przystać na jego argumentację. Rodzi to przypuszczenie, że nie chodzi tutaj wcale o rzetelne zbadanie sprawy, a jedynie o znalezienie jakiegokolwiek powodu do krytyki, wystąpienie przed opinią publiczną za wszelką cenę w szacie demaskatora nadużyć władzy.
Ryszard Skałba - Dyrektor Muzeum Twierdzy